piątek, 5 lipca 2013

PROLOG



Wybrzeże było opustoszałe. Morskie fale z impetem rozbijały się o piaszczysty brzeg, tworząc na nim nikłą pianę. Okrągły księżyc uśmiechał się smętnie, swym wygasającym już blaskiem oświetlając krainę skutą lodem. Wiatr porywał zamaszystymi ruchami gałęzie zmarzniętych drzew i wirował w przestrzeni, z głośnym świstem świdrując wokół pogrążonych w nostalgii karczm.
Wataha wilków poruszała się niespokojnie po pokrytym śniegiem, leśnym runie. Szumiąca bryza z niebywałą dokładnością maskowała ciche skrzypienie, które wydobywało się spod masywnych i ciężkich łap czworonogich stworzeń. Z ich długich pysków miarowo uciekały szare obłoczki pary, po kilku sekundach ginąc jednak, otulane mroźnym powietrzem. Ogony miały podkulone, a zazwyczaj spiczaste uszy ułożyły się wzdłuż czaszki. Przerażone spojrzenia rozbiegały się naokoło.
Wilki odskoczyły na większą odległość i schowały się za ogromnym konarem starego drzewa, gdy leżąca na zimnym podłożu istota zawyła rozpaczliwie. Dziewczynka poruszyła maleńkimi rączkami, które posiniały już od ujemnej temperatury – choć owinięta była dziecięcym kocem, mróz zdążył pojmać ją w swoje sidła. Szkarłatne łzy spływające po lekko zaróżowionych policzkach zasychały, a macki Pani Zimy szczypały niemiłosiernie w niemowlęcą skórę.
Dziewczynka zapłakała po raz kolejny. Wówczas największy z wilków, będący również przywódcą stada chapnął szczękami i pochylił swój łeb ku twarzy dziecięcia. Jego złote tęczówki rozszerzyły się maksymalnie, gdy do szeroko rozwartych nozdrzy wdarł się nieznajomy dotąd zapach, ale nie cofnął się ani o milimetr, mimo, że wszystkie cztery łapy niemal wyrywały się do ucieczki.
Warknął cicho. Kryjąca się niedaleko wataha postąpiła kilka kroków naprzód. Na jej czele dumnie stanęła czarna samica, będąca zapewne dzielną kompanką odważnego samca. Sierść wilczycy tryskała zdrowiem i lśniła w świetle księżyca, a głębokie, niebieskie oczy patrzyły niepewnie na poczynania przywódcy. Tuż za nią wyłoniło się pięć innych stworzeń, równie pięknych i dostojnych.
Bezgłośnie otoczyły niemowlę, przyglądając mu się z ciekawością. Odskakiwały nieznacznie, kiedy dzieciątko wyciągało swe niewielkie rączki i rozbawione machało nóżkami. Poznawały je stopniowo, jakby w obawie, że tak mała i krucha istota może zaszkodzić ich istnieniu.
Dziewczynka roześmiała się i pisnęła w akcie radości. Ogromne wąsiska jednego z mniejszych wilków połaskotały ją po twarzy. Przestraszony czworonóg obnażył swe białe kły i zadrżał przestraszony pod wpływem dotyku jej delikatnych palców. Nie był przyzwyczajony do takich ekscesów – ludzie niespecjalnie zaglądali w leśne strony. Dlatego też widok tegoż maleństwa był im zupełnie obcy.
Księżyc pomału chował się za horyzontem, ustępując miejsca nieśmiałemu słońcu. Jego pierwsze promienie wyglądały zza fasady chmur zwiastujących śnieg. W tej krainie zjawisko to nie było często spotykane. Mabel słynęło z nieustających opadów śniegu, ziemi pokrytej lodem i wszechogarniającego zimna. Słońce rzadko odwiedzało tutejszych mieszkańców.
Czarna samica nastawiła uszu. Echo strzału gdzieś w oddali przywędrowało aż tutaj. Dziewczynka znieruchomiała, ale zaraz po tym przymknęła powieki.
- Ludzie – warknął wilk o szarym umaszczeniu. – Znowu polują.
Złote tęczówki przywódcy stada rozbłysnęły.
- Musimy wracać – oznajmił, raz po raz spoglądając na resztę watahy. – Ruszać się! – zaszczebiotał kłami.
- A co z tym? – samica łbem wskazała na usypiające dziecko.
- Zostaw je tutaj.
- Przecież to jest małe niemowlę! – zaprotestowała. – Nie mogę…
Samiec doskoczył do swej towarzyszki i spojrzał na nią ze złością.
- Nie mamy czasu na zabawianie się w mamusię i tatusia! – zawył. – Zostawimy je tu, gdzie je znaleźliśmy, Neila. Rozumiesz, czy mam powtórzyć jeszcze raz?
Neila spuściła łeb i smętnym wzrokiem obrzuciła dziewczynkę, która nieświadoma czyhającego na nią niebezpieczeństwa, spała. Ruszyła za stadem, jednak będąc już w połowie drogi odwróciła się po raz ostatni. Seth warknął niezadowolony.
- Weź je – mruknął z oddali. – Ale sama będziesz musiała się o nie troszczyć.