Wybrzeże było
opustoszałe. Morskie fale z impetem rozbijały się o piaszczysty brzeg, tworząc
na nim nikłą pianę. Okrągły księżyc uśmiechał się smętnie, swym wygasającym już
blaskiem oświetlając krainę skutą lodem. Wiatr porywał zamaszystymi ruchami
gałęzie zmarzniętych drzew i wirował w przestrzeni, z głośnym świstem świdrując
wokół pogrążonych w nostalgii karczm.
Wataha wilków poruszała
się niespokojnie po pokrytym śniegiem, leśnym runie. Szumiąca bryza z niebywałą
dokładnością maskowała ciche skrzypienie, które wydobywało się spod masywnych i
ciężkich łap czworonogich stworzeń. Z ich długich pysków miarowo uciekały szare
obłoczki pary, po kilku sekundach ginąc jednak, otulane mroźnym powietrzem. Ogony
miały podkulone, a zazwyczaj spiczaste uszy ułożyły się wzdłuż czaszki. Przerażone
spojrzenia rozbiegały się naokoło.
Wilki odskoczyły na
większą odległość i schowały się za ogromnym konarem starego drzewa, gdy leżąca
na zimnym podłożu istota zawyła rozpaczliwie. Dziewczynka poruszyła maleńkimi
rączkami, które posiniały już od ujemnej temperatury – choć owinięta była dziecięcym
kocem, mróz zdążył pojmać ją w swoje sidła. Szkarłatne łzy spływające po lekko
zaróżowionych policzkach zasychały, a macki Pani
Zimy szczypały niemiłosiernie w niemowlęcą skórę.
Dziewczynka zapłakała
po raz kolejny. Wówczas największy z wilków, będący również przywódcą stada
chapnął szczękami i pochylił swój łeb ku twarzy dziecięcia. Jego złote tęczówki
rozszerzyły się maksymalnie, gdy do szeroko rozwartych nozdrzy wdarł się
nieznajomy dotąd zapach, ale nie cofnął się ani o milimetr, mimo, że wszystkie
cztery łapy niemal wyrywały się do ucieczki.
Warknął cicho. Kryjąca
się niedaleko wataha postąpiła kilka kroków naprzód. Na jej czele dumnie
stanęła czarna samica, będąca zapewne dzielną kompanką odważnego samca. Sierść
wilczycy tryskała zdrowiem i lśniła w świetle księżyca, a głębokie, niebieskie
oczy patrzyły niepewnie na poczynania przywódcy. Tuż za nią wyłoniło się pięć
innych stworzeń, równie pięknych i dostojnych.
Bezgłośnie otoczyły
niemowlę, przyglądając mu się z ciekawością. Odskakiwały nieznacznie, kiedy
dzieciątko wyciągało swe niewielkie rączki i rozbawione machało nóżkami.
Poznawały je stopniowo, jakby w obawie, że tak mała i krucha istota może
zaszkodzić ich istnieniu.
Dziewczynka roześmiała
się i pisnęła w akcie radości. Ogromne wąsiska jednego z mniejszych wilków
połaskotały ją po twarzy. Przestraszony czworonóg obnażył swe białe kły i
zadrżał przestraszony pod wpływem dotyku jej delikatnych palców. Nie był
przyzwyczajony do takich ekscesów – ludzie niespecjalnie zaglądali w leśne
strony. Dlatego też widok tegoż maleństwa był im zupełnie obcy.
Księżyc pomału chował
się za horyzontem, ustępując miejsca nieśmiałemu słońcu. Jego pierwsze
promienie wyglądały zza fasady chmur zwiastujących śnieg. W tej krainie
zjawisko to nie było często spotykane. Mabel słynęło z nieustających opadów
śniegu, ziemi pokrytej lodem i wszechogarniającego zimna. Słońce rzadko
odwiedzało tutejszych mieszkańców.
Czarna samica nastawiła
uszu. Echo strzału gdzieś w oddali przywędrowało aż tutaj. Dziewczynka
znieruchomiała, ale zaraz po tym przymknęła powieki.
- Ludzie – warknął wilk
o szarym umaszczeniu. – Znowu polują.
Złote tęczówki
przywódcy stada rozbłysnęły.
- Musimy wracać –
oznajmił, raz po raz spoglądając na resztę watahy. – Ruszać się! –
zaszczebiotał kłami.
- A co z tym? – samica
łbem wskazała na usypiające dziecko.
- Zostaw je tutaj.
- Przecież to jest małe
niemowlę! – zaprotestowała. – Nie mogę…
Samiec doskoczył do
swej towarzyszki i spojrzał na nią ze złością.
- Nie mamy czasu na
zabawianie się w mamusię i tatusia! – zawył. – Zostawimy je tu, gdzie je
znaleźliśmy, Neila. Rozumiesz, czy mam powtórzyć jeszcze raz?
Neila spuściła łeb i
smętnym wzrokiem obrzuciła dziewczynkę, która nieświadoma czyhającego na nią
niebezpieczeństwa, spała. Ruszyła za stadem, jednak będąc już w połowie drogi
odwróciła się po raz ostatni. Seth warknął niezadowolony.
- Weź je – mruknął z
oddali. – Ale sama będziesz musiała się o nie troszczyć.